Tegoroczny wypad rowerowy jak się okazało był rekordowy pod niemal każdym względem. Od liczby dni w podróży poprzez pokonane kilometry,
odwiedzone państwa oraz poniesione koszty ;)
Mając już dość znaczne doświadczenie w tego typu wyprawach wiem, że nie mam co planować bo i tak później wszystko może ulec całkowitej
zmianie z powodu czynników niezależnych ode mnie. Za tegoroczny cel obieram dotarcie do Stambułu czyli powrót do pomysłu z przed dwóch
lat. Wówczas to nie wypaliło bo jak niespokojne czasy w Turcji były to chyba każdy wie. No i jak zdecydowałem tak też zrobiłem. Przekalkulowałem
czas, którym dysponuję i wiedząc, że dam radę pokonywać średnie dystanse w okolicy 200 kilometrów ruszam w drogę w połowie lipca. Pierwszy
dzień był szybkim przejazdem przez Republikę Czeską, a jazdę kończę w okolicy Nitry na Słowacji. Kolejne dwa dni to przemierzanie zupełnie
płaskich Węgier. Czwartego dnia docieram aż do przepięknego miasta jakim jest Timisoara w Rumunii!
Przez kilka kolejnych dni przemierzam Rumunię. Jednym z moich pośrednich celów podczas tej wyprawy było przejechanie najwyżej położonej
drogi asfaltowej Rumuni jaką jest Transalpina. Piękna, widokowa trasa, a dzięki temu, że panuje tu mniejszy ruch chyba nawet bardziej podał mi
się przejazd tą drogą aniżeli Transfogaraska sprzed dwóch lat ;) Dunaj, czyli granicę z Bułgarią osiągam dnia ósmego. Początkowo wybieram takie
trochę nijakie trasy. Coraz więcej mam defektów tylnego koła. A to przebita dętka, a to kolejna zerwana szprycha....Tym razem przejazd przez
terytorium Bułgarii tak dobieram by ominąć wyższe góry. Temperatura dochodzi momentami do 40 stopni i życie w koło toczy się na zwolnionych
obrotach. Dopiero wieczorami gdy się odrobinę wychładza rozpoczyna się nocne życie zwłaszcza w większych miasteczkach.
W jedenastym dniu podróży docieram do granicy tureckich. Naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać bo to przecież zupełnie inna kultura.
Niemal na każdym kroku czuję skierowane na mnie spojrzenia miejscowych. Zapewne nieczęsto spotykają turystę na rowerze ;) Każde większe
miasteczko to obowiązkowa baza wojskowa. Wałęsających się po ulicach psów jest znacznie więcej jak w Rumunii czy Bułgarii. Jednak te w
przeciwieństwie do innych wcześniej napotkanych nie są zainteresowane gonitwą za rowerzystami. No i są kolczykowane podobnie jak u nas
zwierzęta hodowlane.
Ogólnie w Turcji spędzam całe trzy dni. W największym szoku byłem gdy dotarłem do Stambułu. Ogromna aglomeracja gdyby nie to, że część
miasta znajduje się już na kontynencie azjatyckim to Stambuł byłby największym miastem w Europie ;) Wyobrażacie sobie poruszać się rowerem
po mieście gdzie żyje niemal 15 milinów ludzi ? Ja też byłem początkowo w szoku gdy nie potrafiłem włączyć się do ruchu na czteropasmowej
jezdni. Chcesz przeżyć w Stambule poruszając się rowerem po tutejszych drogach to musisz jeździć tak jak inni ! To są słowa jednego Turka, który
podwiózł mnie trochę w kierunku centrum dając kilka cenny wskazówek :)
Na szczęście poza drogami ludzie tam są niesamowicie mili i uczynni.
Konstantynopol czyli najbardziej reprezentacyjna część Stambułu jest oblegana przez turystów z całego świata. Ciągle ktoś mnie zaczepia zadając
standardowe pytania Skąd ? Jak ? Ile ? Dokąd ? etc. A to jakiś Amerykanin, a to Brytyjka, a to z kolei chłopaki z Kazachstanu. Prawdę
powiedziawszy zaczęło mnie to w pewnym momencie trochę nużyć bo chciałbym trochę jednak zwiedzić miasto ;)
W tych najbardziej obleganych turystycznie miejscach co kawałek stoją patrole wojskowe w opancerzonych wozach.
W Stambule spędzam niemal pół dnia. W większości na próbie dostania się i wydostania z centrum, a to przecież kilkadziesiąt kilometrów od
peryferii ;)
Trzynastego dnia jestem już w Grecji. Dwa lata wcześniej dotarłem do Salonik. Tym razem ta stolica historycznej Macedonii również jest na mojej
trasie. Od wielu dni jadę w ogromnym upale strasznie męcząc się na podjazdach. W Grecji decyduję się ominąć Masyw Olimpu jadąc wybrzeżem
morza egejskiego na południe. Za najbardziej na południe wysunięty punkt wyznaczam sobie miasto Larissa.
Grecja to przepiękny kraj, ale drogi, najdroższy w którym do tej pory byłem. Według mnie podróż po tym kraju rowerem trochę psują tutejsze psy.
Są one bardzo agresywne gdy widzą rowerzystę. Tyle co się najadłem stresu gdy za mną goniły....., jednak podsumowując uważam Grecję za mało
sprzyjającą turystyce rowerowej. Co innego sąsiednia Republika Macedonii Północnej. Kraj zdecydowanie biedniejszy od swojego sąsiada, a ja się
tam zdecydowanie lepiej czułem jeżdżąc czasami po drogach w bardzo złym stanie. Skopje to jedyna stolica, którą odwiedziłem podczas tej
wyprawy. Pięknie odrestaurowane miasto.
Kolejnym krajem na mojej trasie jest Kosowo. Najmłodsze państwo Europejskie. Ostatnio bardzo szybko odbudowywane po wojennych
zniszczeniach. Zdaje się, że najtaniej tam było.
W Kosowie byłem zaledwie jeden dzień, ale to niewielkie państwo. Teraz przede mną znacznie większe wyzwanie jakim jest Czarnogóra. Kraj
bardzo górzysty, a dzięki temu bardzo ciekawy dla rowerzysty. No może nie jest już tak kolorowo gdy rower z bagażami waży 40 kg ;) Jednak
przejazd przez tamtejsze góry dostarcza niesamowitych wrażeń, a widoki zapierają dech w piersi.
22 dnia przemierzam Bośnię i Hercegowinę i kolejnego dnia wpadam na jeden dzień do Chorwacji. Zahaczam o Park Narodowy Krka i ponownie
wracam do Bośni i Hercegowiny. Kraj znacznie biedniejszy od sąsiedniej Chorwacji i ludzie tam często przyglądają się z zaciekawieniem
mknącemu i ubranemu na kolorowo rowerzyście ;)
26 dzień to przejazd przez północną część Chorwacji i odwiedzam dosłownie na dwie godziny Słowenię. Po chwili jestem już na Węgrzech ;)
Ostatnie dwa dni to gonitwa przez dość dobrze mi znane tereny na Węgrzech, Austrii, Słowacji oraz Czechach. 28 dnia melduję się pod wieczór w
domu po odwiedzeniu piętnastu państw i pokonaniu niemal 5700 kilometrów rowerem !
W liczbach:
•
28 dni
•
•
5692,23 km
•
•
203,29 km średnio dziennie
•
•
317 godz. 3 min.40 sekund jazdy
•
•
47457 metrów podjazdów
•
•
15 państw
•
•
11 x przebita dętka
•
•
13 zerwanych szprych....
•
•
... i niezliczona ilość wypitych piw ;)
Poszczególne dni Robert sukcesywnie i dokładnie opisuje na swoim blogu: